Są takie dni, kiedy nie mam ochoty na obwieszanie się tysiącem dodatków. Wtedy najlepiej założyłabym biały t-shirt, dżinsy i trampki i tak wyszła z domu. Lecz tego nie robię z wielu powodów. Między innymi dlatego, że czułabym się nie ubrana. Gdy moja wyobraźnia pozwala sobie na wyżej wymieniony strój, ja dodaje do niego chociażby kolorową marynarkę i wciskam pierścionek na palec. Aby zadziało się cokolwiek.
Ale są też dni, takie jak wczoraj, gdy mam ochotę "krzyczeć" i najchętniej założyłabym wszystko, całą biżuterię jaką tylko posiadam. Wiem jednak, że świat mógłby tego nie przeżyć, dlatego w takie dni decydują się na masywną, ciężką, wręcz toporną biżuterię. Gdy kupowałam ten naszyjnik i stałam w sklepie już przy kasie, myślałam w duchu o sobie "ty chyba zwariowałaś". Teraz wiem, że to była bardzo dobra inwestycja. Jeden dodatek, a sprawia, że czuję się bardzo ubrana i przy okazji dopina strój na ostatni guzik.
W dni takie jak wczoraj, gdy chmury ciężko wiszą nad miastem, nie mam ochoty wkładać wielu kontrastujących ze sobą kolorów. Mimo tego, że mamy wiosnę pełną gębą to mogę pozwolić sobie na coś stonowanego i ciemniejszego. Czuję się wtedy zupełnie rozgrzeszona przez pogodę.